Festiwal Wysokich Temperatur i Survival

Jeśli byliście, na pewno jesteście zachwyceni. Jeśli nie byliście, dziś ostatni dzień Przeglądu Sztuki Survival. Festiwal Wysokich Temperatur niestety był tylko w weekend, więc zaplanujcie go sobie w przyszłym roku.

Co to takiego? To festiwale, odbywające się we Wrocławiu, mające przybliżyć sztukę, choć w różny sposób zachęcające do niej.

Festiwal Wysokich Temperatur odbywa się w jednym z budynków Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, przy ul. Traugutta. Można tam zobaczyć choćby… hutę szkła. Tak, Akademia, na której znajduje się także Wydział Szkła, dysponuje własną hutą. Jest to prawdopodobnie jedyna uczelnia w Europie, która ma coś takiego. Na Festiwalu można także zobaczyć pełen cykl powstawania ceramiki – od kształtowania gliny, po szkliwienia i wypały. Można przygotować swoje autorskie gliniane płytki, aby dać studentom i pracownikom wylać na nich metale i mieć własną np. żeliwną płytkę. Jest to też doskonała okazja do sprawdzenia jak się robi witraże i przedmioty z dmuchanego szkła. Uczelnia zadbała o wiele warsztatów, także adresowanych do dzieci. Pewnie dlatego Festiwal cieszy się naprawdę bardzo dużym zainteresowaniem.

Z kolei Przegląd Sztuki Survival zachęca do zapoznania się ze sztuką współczesną, wybierając na jej prezentacje zniszczone przestrzenie. W zeszłym roku miał on miejsce w zamkniętym szpitalu przy ul. Traugutta, w tym roku w starej zajezdni na Popowicach. Już samo udostępnienie takich przestrzeni, jest nie lada gratką, a możliwość podziwiania w nich sztuki – obrazów, grafik, rzeźb, instalacji, ceramiki, dodatkowo pobudza wyobraźnię. To też okazja do rozmów z kuratorami, autorami, także w wersji bardziej przyswajalnej dla dzieci (tu: po wcześniejszym zapisaniu się). Dodatkową atrakcją w tym roku są neony, które kiedyś oświetlały Wrocław.

Jeśli chcecie to zobaczyć, Survival jest czynny jeszcze tylko dziś do godziny 22:00. Jeżeli nie, planujcie na przyszły rok. Wstęp na obie imprezy jest bezpłatny.

Małe podsumowanie

Wniosek z mojego bloga jest jeden słuszny i poprawny: na Dolnym Śląsku nic się nie dzieje! Nuda bardziej totalna niż opozycja. Nic zasługującego na uwagę i wpis na blogu, z efektem WOW. I cóż mam na to rzec? W sumie to naprawdę w tym roku nic szczególnego, ekscytującego się w moim życiu nie dzieje. Fakt, wracając z pracy co jakiś czas wstępuję do jakiejś galerii sztuki popatrzeć na obrazy, grafikę czy rzeźby, które mi się podobają, albo na te, które mi się nie podobają. Ale czy to zainteresuje wszystkich?

O, widziałam plakaty, że we Wrocławiu zaczął się Festiwal Malarstwa i z tej okazji będą wystawy w różnych galeriach i innych miejscach. Może uda mi się na którąś wybrać.

Wrocławscy maturzyści – jak i inni – piszą matury. To chyba jest najbardziej aktualne i elektryzujące wiele osób (szczególnie maturzystów i ich rodziny) wydarzenie ostatniego czasu.

Za nami też 20. gitarowe bicie rekordu Guinnessa we Wrocławiu, w graniu na gitarze utworu „Hej Joe”. Było to 1 maja i udało się ustanowić nowy rekord: orkiestrę na 7967 gitar.

Tak dawno temu pisałam, że w sumie to powinnam też wspomnieć o jarmarku bożonarodzeniowym 😉 No dobra, przesadziłam trochę. Może następnym razem uda się napisać ciut wcześniej i znaleźć coś bardziej efektownego…

Spacer po lesie

W drugi dzień Świąt wybraliśmy się z rodziną na spacer do lasu. To był pierwszy dzień od dłuższego czasu, w którym zrobiło się pięknie, słonecznie i ciepło. Zresztą nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł. Spacerowiczów i osób na rowerach było sporo.

Jednakże spacer nie należał do łatwych. Zdaje się, że do niedawna obowiązujący zakaz wjazdu do lasów pojazdów, został zniesiony. Niegdyś piękne, leśne dukty były porozjeżdżane przez samochody i quady. Samochody wjeżdżały tam, bo gdzieś tak w środku lasu wyznaczono miejsce na ognisko. No i sporo osób uznało, że tak, ma ochotę na pieczone kiełbasy; nie, nie ma ochoty na spacer i niesienie tych kiełbas przez las, więc pojechali samochodem. Jak stamtąd wyjechali, mając koła do 1/3 zanurzone w błocie, nie wiem.

Mimo wielu niewątpliwych uroków wiosennego lasu, ukwieconego zawilcami, pierwiosnkami i innymi wczesnymi wiosennymi kwiatami, brodzenie w błocie, skakanie przez koleiny lub przedzieranie się przez las, kiedy ścieżką (a właściwie szlakiem turystycznym) się nie dało, nie należało do przyjemnych. Myślę, że podobne zdanie mieli rowerzyści, ubłoceni straszliwie i widać, że czasem zaliczający wywrotki w grząskim terenie.

A szkoda, bo to był naprawdę piękny teren na spacer.

Jedyny piękny dzień

A miało być tak pięknie… Jeszcze tydzień temu słyszałam, że dziś temperaturowo będzie prawdziwa wiosna i na to liczyłam. Prognozy jednak to coś, na co na czym można się bardzo zawieść. I tak też jest tym razem. Wczoraj był jedyny dzień z przyzwoitą pogodą. Było na tyle ciepło, że wyszłam na ogródek i zrobiłam bukiet z forsycji, które mają już konkretne pąki. Dziś rano zauważyłam, że niektóre się rozwinęły. Niestety te na krzaku nie będą miały szczęścia do szybkiego kwitnięcia.

Dziś i w najbliższych 10 dniach (o ile prognozy znów się nie zmienią) ma być chłodno, nawet bardzo, bo tak poniżej +5 stopni.

Wczoraj udało mi się też wybrać na rower. Było epicko, jakby to powiedziało moje dziecko 😉

Szczęśliwego Nowego Roku

Wiem, że dawno nic nie pisałam, ale dziś nadgonię tylko jedną zaległość – życzenia. Szczęśliwego Nowego Roku 2023!

Bo przecież w słowie: szczęśliwy mieści się wszystko 🙂

Ostatni dzień sierpnia

Od mojej ostatniej bytności na blogu zmieniła się nawet wersja WordPressa 😉 Na szczęście wakacje wciąż trwają, a ja – jako miłośniczka sierpnia – zamierzam się nim cieszyć do ostatniej minuty. Mimo, że w tym tygodniu trochę się ochłodziło, nadal jest przyjemnie; i to na tyle przyjemnie, że można sobie pozwolić na zjedzenie obiadu na ogrodzie, bez szczękania zębami z zimna i szybkiego jedzenia, żeby w końcu móc wrócić do domu.

Dziś co prawda było „o krok od tragedii”, ale się udało. Pojechałam na rowerze do piekarni. Kupiłam pieczywo i dwa kg mąki (przy okazji nadmienię, że od czerwca podrożała o 50 procent, a nie tyle ile niby wynosi inflacja) i wrzuciłam to do plecaka. Zanim wyszłam z piekarni, przyfrunęła wielka czarna chmura strasząc deszczem. Ba, dla osiągnięcia lepszego efektu nawet spadło kilka kropel. Nie muszę chyba mówić w jak szybkim tempie wracałam do domu, mając już w głowie wizję namoczonej mąki rozlanej papką po całym plecaku 😉 Na szczęście chmura się rozmyśliła i pofrunęła sobie dalej.

Nadmiar wilgoci w ostatnim czasie sprawił, że pogniły mi moje pomidory, na które czekałam od wiosny. Pech, albo i szczęście, sprawił, że akurat w tym mokrym tygodniu wyjechałam. Pech – bo nie zebrałam w porę pomidorów, a szczęście – bo mogłam cieszyć się słoneczną pogodą, a nie bębnieniem deszczu.

Na otarcie łez po wakacjach, zapowiada się ładny wrzesień. Może uda mi się zaplanować jakąś ciekawą wycieczkę… Myślę, że byłoby cudnie wykorzystać jeszcze ładną pogodę. Nie chciałabym przechwalić dnia przed zachodem słońca, ale póki co ten rok – jeśli chodzi o ciepełko – jest wspaniały. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że lato 2022 roku pozwoliło się wygrzać, w przeciwieństwie od poprzedniego.

A jutro już początek roku szkolnego… Dobrze, że w czwartek. Ten jeden dzień w piątek uczniowie będą mieli czas na spokojną aklimatyzację i powrót do szkolnej codzienności. A rodzice? A rodzice będą musieli znów przyzwyczaić się do korków 😉 Miłego!

Najwyższy szczyt Gór Kaczawskich – Skopiec?

Od kilku, a może już nawet kilkunastu lat, trwają korekty pomiarów szczytów górskich, szczególnie tych najwyższych. W przypadku wielu pasm górskich jest to o tyle istotne, że różnice pomiędzy najwyższymi wierzchołkami są niewielkie. Ponowne pomiary wywracają więc „do góry nogami” wiedzę zawartą w podręcznikach do geografii i na mapach. Taka dynamiczna sytuacja dotyczy m.in. Gór Kaczawskich i szczytu o nazwie Skopiec.

Do celu zdobywania Korony Gór Polski podano, że najwyższym szczytem w Górach Kaczawskich jest Skopiec. Przyjęto to na podstawie wiedzy z roku 1997, kiedy to powstała inicjatywa zdobywanie Korony Gór Polski – czyli najwyższych szczytów wszystkich pasm górskich położonych na terenie naszego kraju.

Problem z Górami Kaczawskimi polega na niewielkiej różnicy wysokości pomiędzy kilkoma szczytami i to tymi „topowymi”. Jak już wspomniałam do KGP przyjmuje się Góry Kaczawskie Skopiec – jako najwyższy szczyt. W ostatnich latach wysokość Skopca jednak obniżono, natomiast najpierw podwyższono wysokość pobliskiego Barańca, uznając go za najwyższe wzniesienie w Kaczawach.

Baraniec nie cieszył się jednak długo pozycją „najwyższego”. Wkrótce kolejne pomiary ujawniły, że wyższa jest Folwarczna. Ostatnio natomiast mierzącym wyszło, że Folwarczną przewyższa Okole 🙂

Jak widać sytuacja jest dynamiczna. Kto wie, jak długo Okole utrzyma się na prowadzeniu 🙂 Jakikolwiek szczyt Gór Kaczawskich nie byłby najwyższy, wznosi się on na wysokość ok. 725 m n.p.m.

Kaczawy nie są więc szczególnie wysokimi górami, a nawet jednymi z niższych w Polsce. Nie mają także jakichś ogromnych przewyższeń. Jest to na pewno dobra propozycja dla osób rozpoczynających przygodę z chodzeniem po górach. Pasmo to polubią także osoby ceniące sobie spokój na szlakach. Nie spotkacie tam tłumów, za to zachwyci Was piękna i często unikatowa przyroda, zarówno ożywiona, jak i nieożywiona. Atrakcji jest naprawdę w bród.

To też fajna propozycja dla osób jeżdżących na rowerach. W weekend można objechać najciekawsze miejsca, z zastrzeżeniem, że na terenie Kaczaw jest kilka rezerwatów przyrody, gdzie cykliści mają wstęp wzbroniony 😉 Na szczęście poza nimi jest gdzie jeździć.

Wymiana podszewki

Jakiś czas temu kupiłam sobie fajną, dużą skórzaną torebkę, która jednocześnie spełnia funkcję plecaka. Po kilku tygodniach użytkowania okazało się, że torebka ma dwie wady: jest ciężka – tak sama w sobie i ma źle zaprojektowaną podszewkę. Niestety na żadną z tych rzeczy nie zwróciłam dostatecznie uwagi w sklepie.

Jej ciężar to skutek nie tyle skóry, chociaż zapewne i to się przyczynia, ale dużej ilości elementów metalowych. Częściowo są one ozdobą, a częściowo pełnią funkcje konieczne. Ich ilość wynika m.in. z tej podwójnej funkcji torebko – plecaka, ale także z projektu z wieloma kieszonkami i ozdobnikami. Teraz kombinuję, żeby się części pozbyć, albo wymienić na lżejsze zamienniki.

Co do podszewki to problem tkwi w wielu kieszonkach i przegródkach w środku. To ogranicza mi bardzo „przestrzeń ładunkową”. Poza tym mam wrażenie, że podszewka nie przylega idealnie do ścianek torebki, co dodatkowo pomniejsza jej pojemność. Planuję więc ją wymienić.

Wymyśliłam sobie, że wytnę dotychczasową podszewkę, zostawiając jej tak z 10 centymetrów, żebym nie musiała nowej przyszywać do skóry, bo nie mam odpowiedniej maszyny. Do tej poszewki, która zostanie doszyję nową, taką która wypełni mi całą przestrzeń torebki. Z boku zrobię tylko jedną kieszonkę na zamek, bo z doświadczenia wiem, że więcej nie potrzebuję. Żeby dobrze to wyglądało muszę tylko kupić solidną podszewkę w kolorze jak najbardziej zbliżonym do dotychczasowego.

W ten sposób będę miała taką torebkę jaka mi się podoba, o takiej funkcjonalności i ciężarze jakie mi odpowiadają. Lepsze to niż kupowanie co chwilę nowych rzeczy i generowanie śmieci. Szczególnie, że wszystko ostatnio bardzo drożeje, więc lepiej trochę przyoszczędzić.

A przy okazji warto dopisać, że na Dolnym Śląsku od grudnia mamy wyjątkowo dużo dni w zimowej: śnieżnej i mroźnej szacie. Rzecz nietypowa, nie spotykana każdego roku. Tylko strachem napawa najbliższy rachunek za ogrzewanie gazem :-/

Ćwiczenia szkodzące na kręgosłup, dyskopatię

Niby sport to zdrowie i wszelkie ostrzeżenia przed nim dotyczą sportów ekstremalnych, ewentualnie zawodowych czy bardzo intensywnych np. nieumiejętnego przerzucania ciężarów na siłowni, a tu proszę – zaszkodził i mi. I to nie przy jakimś wielkim wysiłku. Wychodzi na to, że kłopoty z moim kręgosłupem spowodowała szeroko zachwalana… deska (plank). I to nie małe, tylko dyskopatię.

Kiedyś miałam problemy z kręgosłupem. Nie jakieś tam unieruchamiające, ale przez siedzącą pracę i nadmiar kilogramów, zaczęłam odczuwać ból i sztywność. Zaczęłam więc wykonywać ćwiczenia z piłką, o których czytałam, że świetnie pomagają na kręgosłup. Ponieważ wcześniej mało się ruszałam, przy okazji zrzuciłam kilka kilogramów. Przez jakieś dwa lata wszystko było ok. Kręgosłup był w dużo lepszym stanie niż przed ćwiczeniami.

Wtedy trafiłam na artykuł zachwalający deskę. Posprawdzałam na kilku stronach. Wszędzie panowała zgodność, że to doskonałe ćwiczenie. Nie tylko pomaga wyćwiczyć brzuch, ale i wpływa na całą sylwetkę. Dla kręgosłupa też jest super, bo wzmacnia mięśnie utrzymujące sylwetkę. Ćwiczyłam więc sobie deskę przez kolejne ponad dwa lata. Z początkowych 10 sekund stopniowo zwiększając do 7,5 minuty. Fakt, że z czasem zaczął mnie boleć bardziej kręgosłup, ale stwierdziłam, że to pewnie nie tyle boli kręgosłup, co mięśnie wokół niego. Problem się pojawił po jakimś 1,5 roku. Konkretnie : problem z dyskiem, który unieruchomił mnie na długo i wymusił rehabilitację. Po niej rehabilitant powiedział, że mogę ćwiczyć to co lubię z wyjątkiem martwego ciągu, co było mi obojętne, bo na siłownię nie chodzę.

Z czasem wróciłam do dawnych ćwiczeń, w tym do deski, tylko już do krótszego czasu – 5 minut. I znowu pojawił się ból i po kolejnych kilku miesiącach znowu pojawił się problem z dyskiem. Zaczęłam więc więcej czytać na temat zalecanych i odradzanych ćwiczeń i na kilku stronach (bez rozwinięcia tematu i uzasadnienia, kompletnie na marginesie) przeczytałam, że przy dyskopatii deska jest odradzana. I wiecie co, na swoim przykładzie ja w to wierzę. To jedyna rzecz, która mi mogła zaszkodzić. Jeśli więc ćwiczycie deskę, a macie problemy z kręgosłupem, radzę przemyśleć to ćwiczenie, albo z kimś skonsultować.

Poza tym wyczytałam, że źle na dyskopatię wpływają także:
– brzuszki,
– boczne skręty tułowia – takie „urozmaicone” brzuszki,
– martwy ciąg z hantlami i w ogóle ćwiczenia z hantlami i innymi ciężarkami,
– wszelkie podskoki.

A Wy jakie macie doświadczenia ze szkodzącymi ćwiczeniami i szerzej – aktywnością?

Zamieszanie przed rozpoczęciem roku szkolnego

Wczoraj popołudniu wparowałam do pokoju dziecka z zamiarem zrobienia porządku w jego szkolnych rzeczach. Miał całe wakacje, żeby się za to zabrać, ale nie znalazł czasu… Chciałabym powiedzieć, że spędzanie czasu w plenerze było ważniejsze, ale nie, to komputer wygrał ;/ Jak zwykle, a po akcji zdalnego nauczania odpędzenie młodzieży od komputera i komórek w ogóle graniczy z cudem…

Sytuacja obecnie wygląda tak: jutro jest rozpoczęcie nowego roku szkolnego, nowych książek nie mamy, za to mamy stare… czyli jesteśmy w lesie. Na szczęście zeszyty zostały czyste z zeszłego roku, bo na zdalnym mało ich poszło. Inne przybory szkolne też są.

Dziś muszę na szybko wystawić na sprzedaż stare książki, bo nie doczekam się, żeby zrobiło to dziecko, a szkoda byłoby później wyrzucać. Mam nadzieję, że jest więcej takich spóźnialskich, co to w ostatniej chwili kupują. My też zresztą będziemy. Ech, dzieciaki i ta ich obowiązkowość.

W przyszły weekend zapowiada się ładna pogoda. Waham się jakby ją tu wykorzystać. Myślę o wybraniu się do Sobótki i wejściu na Ślężę. Tak, wiem, popularne to wśród mieszkańców Wrocławia, ale to najbliższe zielone wzgórze w okolicy. O przepraszam, góra. A po drodze pyszna piekarnio – ciastkarnia w Rogowie Sobóckim.

Można też pojechać nieco dalej i przejść się Ścieżką Hochbergów na Stary Książ i później ten nowy. No może nie nowy, ale nowszy od starego. Do niedawna Ścieżka Hochbergów była zamknięta, bo po którejś tam wichurze drzewa uszkodziły niektóre kładki, ale już jest podobno otwarta.

Który pomysł bym nie wybrała, na pewno dzień spędzę przyjemnie. Dobija mnie taka deszczowa pogoda jak dziś. Muszę ją odreagować w plenerze przy słońcu i lekkim wiaterku. Trochę dołujące jest to, że tak naprawdę stoimy na progu jesieni, a ja już mam chandrę. Prawdopodobnie to skutek nadmiernie deszczowego lata. W tym roku zdecydowanie należało suplementować witaminę D, bo ze słońca złapałam jej za mało.